19 lutego 2016

Wycieczka do NYC

Trzeci dzień w US. Pobudka wcześniej niż zwykle. Kurs pierwszej pomocy. Szybka przerwa na przebranie się i już siedzimy w autobusie. Póżniej 2,5 godziny w autobusie i do naszego autokaru wsiadła bardzo drobna i niska kobietka, "niemodnie" ubrana (jak na obowiązującą modę w Polsce wtedy, natomiast modnie wg. stanowych trendów). Okazała się wspaniałą przewodniczką. Tamtego dnia pogodna w NYC nam nie dopisała, gdyż było zimno i padał dość mocny deszcz. Naszym pierwszym przystankiem była Statua Wolności.


Tak na marginesie, to próbuję wybrać jakieś ładnie zdjęcia do tego posta i za żadne skarby świata nie mogę takowych znaleźć. Chyba czas pójść na jakiś kurs fotograficzny.
Jako, że pogoda naprawdę była okropna i na dodatek korki w mieście ogromne, to zabrali nas do Chelsea Market. Tutaj również nie za bardzo mam jak pochwalić się zdjęciem, gdyż zrobiłam ich AŻ JEDNO. Odsyłam Was do Google grafiki. Samo miejsce jest dosyć ciekawe. Kiedyś była to fabryka ciasteczek OREO, aktualnie jest tam tak jakby mall z samym jedzeniem.


Po zapełnieniu głodnych brzuszków, jeździliśmy trochę po NYC - o ile można to w ogóle nazwać jazdą podczas stania w korku. Przejechaliśmy obok Ground Zero, z którego nie mam żadnego zdjęcia i udaliśmy się do miejsca zakończenia naszej autokarowej wycieczki, czyli Rockefeller Center. Jeśli zastanawiacie się, czy kupić bilet wstępu tam - nie zastanawiajcie się. Było warto zapłacić 25$.



Ostatnim miejscem, z którego znalazłam zdjęcia to Times Square. Ogólnie rzecz biorąc... zawiodłam się. Nie wiem dokładnie czego się spodziewałam, ale rzeczywistość wcale mi się nie podobała. Jak już będziecie w NYC, nie traćcie czasu na chodzenie po sklepach. Ja tak właśnie zrobiłam wraz z pewną Kolumbijką i teraz bardzo żałuję. Chociaż.. w deszczu i zimnie nie było wcale przyjemnie chodzić i podziwiać Big Apple. 




Podsumowując - do Nowego Jorku warto pojechać z agencją, aczkolwiek i tak trzeba będzie się tam jeszcze raz wybrać chociażby na weekend. Będąc tam róbcie mnóstwo, mnóstwo dobrych zdjęć! I swoje wrażenia opiszcie od razu, bo po 4 miesiącach prawie nic się nie pamięta :(

Pozdrawiam!

15 lutego 2016

Podróż + training school

Załóżmy, że wszystko co potrzebne, masz już spakowane w swojej ślicznej, nowej walizce z wittchena (nie polecam). Druga, mała walizka pęka w szwach, gdyż próbowałaś do niej zmieścić kurtkę, prezenty i wszystkie rzeczy na szkolenie. Do tego dochodzi ogromna torebka osobista z dokumentami w teczce, telefonem, powerbank'iem, jedzeniem, żucia i resztą nie przydatnych rzeczy. Przez ramię zwisa Ci dodatkowa bluza, w dłoni poduszka. Wychodzisz z domu, ostatni wdech domowego zapachu. Udajesz się do samochodu/pociągu/autobusu. Cokolwiek, co zabierze Cię do tego wymarzonego samolotu, lecącego na JFK.
Moja podróż do Stanów była okropna. Okropnie okropna. Tak okropna, że nigdy więcej nie chcę jej przeżywać.
            Zasada pierwsza: Pożegnania z rodziną i przyjaciółmi dokładnie zaplanuj dużo wcześniej. Na ostatnią chwilę okaże się, że wszystkim pasuje jedynie sobotnia noc i to Ty masz przyjechać do nich, a nie oni do Ciebie. Przez własną głupotę nie pożegnałam się z połową przyjaciół :(
            Zasada druga: Jako, że wyloty au pair są prawie zawsze w poniedziałek rano, to niedzielę zostaw sobie na pożegnanie z najbliższą rodziną i dopakowanie walizki ostatnimi rzeczami.
            Zasada trzecia: Jakiś tydzień przed miej przyszykowane ubrania, które bierzesz ze sobą. Wyprane, wyprasowane i odłożone na bok. NIE ubieraj ich na pożegnanie z tym przystojnym kolegą, którego kochałaś pół gimnazjum. Później albo nie wyschną, albo ich zapomnisz.
             Zasada czwarta: NIE PIJ do utraty przytomności w sobotnią noc. Kac w niedzielę przed wylotem wcale nie pomaga.

Jak już złamałaś wszystkie zasady i właśnie siedzisz i płaczesz przez tego kolegę z gimnazjum, to głowa do góry! Nie zobaczysz go przez następny rok.

Ja na lotnisko jechałam samochodem z Mamą. Jako, że ona miała wracać sama, kierowcą do Warszawy z Opola byłam ja. Ja na kacu. Co chwilę zatrzymywałyśmy się aby oglądać zaćmienie księżyca. Piękny widok. Przystanki te poskutkowały ogromnym stresem i bólem brzucha stojąc w korku przed lotniskiem i mając 2.5 godziny do odlotu samolotu. Pamiętajcie! W poniedziałek rano lata najwięcej ludzi. To tak jak czwartek i piątek wieczór.
Po wszystkich kontrolach, płaczu osób wam towarzyszących (gwarantuję Wam, że nie będziecie płakać), wsiadacie do samolotu i fruuuu. Sam lot - jak to lot. Zawsze jest za mało miejsca na nogi, ktoś przed Tobą rozłoży fotel bez pytania o zgodę, co daje Ci jeszcze mniej miejsca na nogi. Osoba siedząca obok Ciebie ciągle się śmieje z durnego filmu, który ogląda i nie daje Ci odespać tej ostatniej sobotniej nocy spędzonej przy butelce wódki z przyjaciółmi. Przesiadka, która miała trwać 1,5h trwała jakieś 20 minut, bo samolot z Warszawy był opóźniony o godzinę, więc musisz lecieć przez całe lotnisko w Berlinie jak struś pędziwiatr, żeby Dreamliner nie odleciał bez Ciebie.
Po 11 godzinach podróży lądujesz na JFK. Jesteś młodsza o 6 godzin, widzisz siebie na Times Square... ALE! Lądujesz w ogromnej kolejce do kontroli wiz, paszportów i tego całego patałactwa. W kolejce stoisz godzinę. Jedyna myśl, na której możesz się skupić, to to, że szkoda tych wszystkich nerwów bo i tak ponury Chińczyk nie wpuści Cię na teren US. Ponurak nie odpowiada na Twoje bardzo miłe "good afternoon", bierze odciski palców, robi najgorsze zdjęcie w Twoim życiu i czepia się dlaczego DS jest wpięty w Twój paszport. O dziwo, nie pyta o nic. Oddaje paszport z wypiętym DS i idziesz dalej modląc się o to, aby wspomniana wyżej piękna walizka była w jednym kawałku.
Wszystko poszło po Twojej myśli, a Twoje zmęczone i opuchnięte stopy stąpają po amerykańskiej ziemi. Teraz tylko poczekać na kogoś kto odbierze Cię z lotniska (czekaj, nie ruszaj się z miejsca. Wiem to z autopsji) i po dwugodzinnej jeździe jesteś w campusie CC na Long Island.
Jest pizza na kolację, każą Ci znaleźć jakiś numerek, nie wiesz o co chodzi bo jesteś na nogach od 36 godzin. Szybki prysznic w najgorszej łazience jaką widziałaś na oczy i kładziesz się do niewygodnego, gumowego łóżka. Zasypiasz w ciągu sekundy.

Wtorek, 8 rano zaczynają się zajęcia. W zależności od Twojego poziomu angielskiego zostajesz przydzielona do odpowiedniej grupy. Mnie ktoś przydzielił do grupy z ludźmi, dla których angielski był językiem ojczystym oraz z tymi, którzy mówią bardziej niż płynnie po angielsku. Do tej pory nie wiem co tam robiłam. Zmęczenie zrobiło swoje. Musiałam być bardzo skupiona żeby w ogóle nadążyć za bardzo sympatyczną i kochaną nauczycielką <3
Tematy na szkoleniu nudne, powiedziałabym mało przydatne w au pairowskim życiu. I tak wszystko MUSISZ SKONSULTOWAĆ Z HOST RODZINĄ. Zajęcia te są długie, tyłek boli od niewygodnego krzesła, jedzenie na stołówce wcale nie jest takie złe, a kiedy kładziesz się spać po całym dniu znowu zasypiasz w ciągu sekundy. Tak samo mija środa. Czwartek to już inna bajka.

W czwartek zajęcia zaczynają się wcześniej. Jest to pierwsza pomoc. Bardzo fajne zajęcia. Później szybka zmiana ubrań, makijaż na twarz i wsiadasz do autobusu, który zabiera Cię do.... NYC, ale o tym w następnym poście :)

Pytanie, na które nie znałam odpowiedzi, a głupio było pytać:
Na campusie dostajesz paczuszkę, w której są dwa ręczniki, dwa koce, dwa prześcieradła. Nie, nie musisz tego dzielić między koleżankę, która śpi nad Tobą i siebie. Amerykanie śpią pod tzw. flat sheet (nie wiedziałam o tym wcześniej), które wygląda jak prześcieradło i znajduje się między Tobą a kołdrą w pięknej, ale niekoniecznie przyjemnej poszewce. Ostatecznie większość amerykanów pierze tylko prześcieradło i flat sheet, zostawiając poszewkę z kołdry brudną.
W szkole są również suszarki do włosów (ujdą) i ktoś będzie miał prostownicę. Pytaj u dziewczyn z Meksyku albo Kolumbii.
Łazienka w szkole to po prostu 20 kabin prysznicowych w jednym, dużym pomieszczeniu. Każdy z nich ma zasłonkę, która nie zakrywa wszystkiego i każdy będzie Cię widział. Nie wiem dlaczego, ale to wraz z drugim pomieszczeniem (15 kibelków, przedzielonych cienką ścianką na nóżkach) było dla mnie najgorszą rzeczą z możliwych. Nie wiem dlaczego ktokolwiek narzeka tam na jedzenie. Serio, przy warunkach do kąpieli, jedzenie to pikuś.

Pozdrawiam!

PS. Na lot nie róbcie makijażu! Nie ma nic zabawniejszego, niż oglądanie rozmazanych paniusi w tej długiej kolejce do kontroli :)

14 lutego 2016

Wcale nie umarłam... i piszę o tym, co zabrać do USA

Hej wszystkim!

Nie wchodziłam na mojego bloga przez chyba pół roku! To wszystko tak szybko minęło... Czują się jakbym tydzień temu miała interview z Ewą we Wrocławiu, a tak naprawdę jestem już ponad 4 miesiące w Stanach! Po powrocie do domu z Holandii i załatwieniu wizy czas po prostu przeleciał mi przez palce. Wybrałam się razem z moją ukochaną Mamusią na dwutygodniowe wakacje do Sharm el Sheikh, pozałatwiałam możliwie jak najwięcej spraw w Polsce, sprzedałam samochód i telewizor, oddałam 70% moich ubrań.

Chciałabym w miarę chronologicznie opisać Wam wszystko to, co wydarzyło do tej pory.

Tak więc... Co wziąć ze sobą do Stanów? Przed wylotem pytanie to budziło mnie w środku nocy, oblewało plecy potem i nie pozwalało przestać myśleć, że zapomnę czegoś ważnego. Moja rada dla Was - bierzcie jak najmniej! Kupowanie ubrań specjalnie na wyjazd? Zrobiłam to i nie żałuję. Ale nie można w tej kwestii przesadzać. Ja w okazyjnej cenie kupiłam jesienną kurteczkę, jakiś ciepły sweter i kilka t-shirtów. Niestety, ale praca au pair raczej nie pozwala na strojenie się codziennie w super ubrania. Raczej po tygodniu czy dwóch poddajesz się całkowicie i wychodzisz ze swojego pokoju w starym dresie, rozwalonej ulubionej koszulce i bez makijażu. Nawet golenie nóg przestało być ważne. Praca z dziećmi (o ile nie musisz wychodzić na miasto z nimi) wymaga wygodnego stroju. Z tego co widzę na różnych zajęciach z moim D. to matki/nianie przeważnie ubierają się tutaj na sportowo. Leginsy to podstawa. ALE! To co widziałam w Polsce, to głównie dziewczyny chodzą z pośladkami na widoku dla każdej jednej pary męskich oczu. W Stanach wszystkie kobiety (wyjątkiem tu są 13-latki) chodzą w leginsach z zakrytą pupą.
Ja wzięłam za dużo piżam. Nie wiem dlaczego, ale w domu miałam zawsze więcej piżam, niż rzeczy do chodzenia na codzień. Stare koszulki, spodnie dresowe czy inne wygodne ubrania w końcu przekształcały się w piżamę. Wam radziłabym wziąć jedną-dwie, ładne i porządne piżamki. W każdym domu jest suszarka i po dwóch godzinach wyciągasz czyste i pachnące ubranka :) Idąc dalej w kierunku robienia prania i ilości ubrań - weźcie jakieś 2 ładniejsze outfit'y, które pozwolą wam przetrwać pierwsze wyjścia na miasto bądź na spotkanie z pobliskimi au pair. Tutaj moda jest troszkę inna i po miesiącu będziecie chodzić tylko w rzeczach kupionych na miejscu, a polskie ubrania wylądują na najniższej półce w waszej garderobie.
Zapytajcie również HF czy w bliskim czasie po waszym przyjeździe zamierzają gdzieś wyjechać razem z Wami. Wtedy zabierając rzeczy tylko na "obowiązującą" aktualnie porę roku warto również dorzucić parę ubrań, które przydadzą się w docelowym miejscu. Moja HM uprzedziła mnie już na początku, abym zabrała letnie ubrania, gdyż planują w styczniu lecieć na Florydę i nie znajdę wtedy w sklepie letnich ubrań.
Nie kupujcie żadnej elektroniki "specjalnie" na wyjazd. Lepiej wymienić przeznaczone na ten cel pieniądze na dolary i kupić to na miejscu. Dla przykładu, ja planowałam kupić laptopa. Wyszedł co prawda drożej niż myślałam, ale nadal taniej niż ten sam w Polsce (różnica 500$, mowa o MacBooku Pro).
Nie brałabym "ogromnego" aparatu fotograficznego. Podczas szkolenia w NY a potem podczas wycieczki szkoda nerwów o martwienie się "czy ktoś nie ukradnie, czy nie zgubię" oraz moim zdaniem - nie warto tego nosić. Jeśli macie małą cyfrówkę - w zupełności wystarczy, jak nie to zdjęcia z telefonu (waszego, albo czyjegoś) też będą świetną pamiątką. A do samego NYC i tak wrócicie, bo te wycieczki są niczego warte i bardzo mało się zwiedza.
Zapytajcie swoją HF czy mają dla was przeznaczony telefon. Moi mieli dla mnie iPhone'a, więc mój dobry telefon z Polski zostawiłam Mamie. Ale telefon na samą podróż potrzebujecie!
Nie bierzcie żadnych suszarek do włosów, prostownic, depilatorów...itd. Podobno to wcale tutaj nie działa, poza tym zawsze możecie pożyczyć od Host Mamy.
Pierwsze co powinno wylądować w walizce to... przejściówka! Telefon, wspomniana wyżej cyfrówka... Bez tego małego urządzonka lipa! I nie zostawiajcie kupna tego na ostatnia chwilę! Ja wybrałam się po zakup tego 2 dni przed wylotem i niestety, ale inna au pair musiała mnie ratować.

Pakowanie na training school.
Tutaj rada dla dziewczyn z Cultural Care. Do bagażu podręcznego (mała walizka, koniecznie sprawdźcie wymiary linii lotniczych na lot do USA i na lot do docelowego miasta) spakujcie się na czas szkolenia. Ja leciałam w dresie, do walizki spakowałam drugie spodnie dresowe, 3 koszulki z krótkim rękawem (sprawdźcie pogodę przed samym wylotem), i jakiś ładny outfit na wycieczkę do NYC. Kosmetyki przelejcie do tych małych buteleczek o pojemności 100 ml (do kupienia w rossmannie). CC ma swój magazyn na duże walizki w takim małym budynku przy budynku szkolnym (tam gdzie na parterze są klasy a pierwsze i drugie piętro to pokoje) i tam zostawia się te ciężkie bagaże. Widziałam Kolumbijki taszczące swoje rzeczy na samą górę i śmiałam się w duchu z nich. Serio, spakowanie się do małej walizki to jedna z najmądrzejszych rzeczy jakie zrobiłam.

O prezentach dla HF nie będę się rozpisywać.. Weźcie jakieś typowe polskie słodycze - michałki, trufle, krówki (amerykańska host babcia nie mogła się najeść), ale koniecznie sprawdźcie czy są miękkie. Dzieciom jakiś drobny prezent. Może polską książkę kucharską po angielsku, jeśli lubią gotować. Przewodnik po Polsce po angielsku może? Ja z prezentami nie trafiłam i w zasadzie to mogłam nic nie brać :D

W następnym poście napiszę trochę o samym szkoleniu i o wycieczce do NYC.

Na zakończenie dwa zdjęcia z "mojego miejsca na Ziemi"

Wszystkim tym, którzy jeszcze czytają mojego mocno zakurzonego bloga bardzo dziękuję i pozdrawiam!